Ten weekend był jednym z naszych ulubionych – taki, kiedy tata jest tylko dla nas.
Lubimy.
W sobotę pierwsza niespodzianka – w skrzynce na listy znaleźliśmy długo wyczekiwaną mapę (którą zresztą udało się zamówić w ostatniej chwili). Mapa wisi już na drzwiach, a Julo ćwiczy pokazywanie miejsca, w którym mieszka. Co mi się podoba w mapie? To, że jest opowieścią o naszym kraju, o osobowościach, geniuszach, artystach, o przyrodzie i tradycji. I tak jak się spodziewałam Julo od razu polubił ją tak jak ja – razem jeździmy po niej palcem, odszukujemy miejsca, zwierzęta, snujemy plany i wymyślamy opowieści. Pokazując mu Wrocław dotarło do mnie to, że mój syn jest Wrocławiakiem. Dziwne uczucie, bo mieszkając w tym mieście już 5 lat nadal nie czuję się Wrocławianką, choć wiem na pewno, że tu jest moje miejsce na ziemi i raczej się stąd nie wyprowadzę (no chyba, że mały będzie kopał w FC Barcelona – to wiadomo, samego w szeroki świat nie puszczę… kto mu kanapki będzie robił…).
A dla niepoślubionego zawsze będę dziewczyną „z kresów”…
W niedzielę naszło mnie na pociągi. Po prawie leniwym poranku padła decyzja o wybraniu się pociągiem „gdzieś”. I tym „gdziesiem” była Legnica a tam – kolejne niespodzianki. Już na dworcu okazało się, że trafiliśmy na imprezkę kolejową – klauny, bańki mydlane, zwierzątka z balonów, lokomotywy do oglądania i drezyna… Julo – szał. Legnica – urocza. Znaleźliśmy nawet legnickiego Julka – zawadiaka jak i nasz 🙂
Dlaczego tłoki w pociągu są fajne? Bo konduktor nie ma jak przejść, więc przejazd za darmo.
To był dobry dzień. To był miły weekend.
A dzisiaj, żeby miło zacząć tydzień zrobiliśmy sobie akwarium. Nie byle jakie, bo z delfinem, ośmiornicami, żółwiem i konikiem morskim. Obiecane było już dawno, ale nie mieliśmy odpowiedniego pudła. Oto efekt 🙂
Miłego poniedziałku!