Życzymy Ci…

Dzisiaj wielki dzień – urodziny Niepoślubionego oraz wigilia dnia, w którym być może się spełni nasze marzenie…

Dzisiaj będzie miły dzień.

Dzisiaj, jak co dzień, życzymy Ci z Julem tego, co poniżej. Wierzymy mocno, że nasze życzenia się spełnią – wszak mamy w tym swój interes 🙂

Życzymy Ci Kochany zdrowia najlepszego, żeby nalewka czosnkowa działała, żeby Cię żadne choróbska mniejsze i większe nie łapały, żeby alergie poszły w las.

Życzymy Ci Kochany, żeby Twoje Dzieci wszystkie były wybornego zdrowia, żeby bezpiecznie przechodziły zawsze przez ulicę, żeby patałachy chodzące po świecie trzymały się od nich z daleka, żeby odważnie podbijały świat, żeby były tak dobre i kochane jak są. Życzę Ci, żebyś zawsze mógł być dumny ze swoich cudaków.

Życzymy Ci Kochany, żeby się Twoje marzenia spełniły, żebyśmy pojechali zobaczyć świat szeroki, żeby świat szeroki zachwycił nas jeszcze bardziej, niż się tego spodziewamy. Życzymy Ci, żeby następne wakacje spędzić w większym gronie 😉

Życzę Ci odwagi w sięganiu po swoje cele, odwagi w realizowaniu marzeń i tego, żebyś się ze mną tą odwagą dzielił. Życzę Ci motywacji, realizacji swoich (naszych) planów zawodowych. Życzę Ci powodzenia i sukcesu.

Życzę Ci morza cierpliwości, która niezbędna jest do życia ze mną. Życzę też oceanu cierpliwości sobie, która niezbędna jest do życia z Tobą. 😛

Życzę Ci szczęścia. Życzymy Ci mnóstwo szczęścia!

Życzę Ci tysiąca wspaniałych goli – z przewrotek, z wywrotek, z czego tam chcesz. Życzę dumy i satysfakcji.

Życzę też, żeby Ci się nigdy nie musiał przydać multitool, który kiedyś na pewno Ci kupię.

Życzę Ci Kochany, żebyś miał w sobie tyle przyzwoitości, żeby umrzeć później niż ja.

Życzymy Ci samych dobrych dni Kochany 🙂

Rodzice nieidealni…

Poruszona jestem. Za dużo treści do mnie dotarło, za dużo dziwnych stwierdzeń, pytań, informacji.
Jestem matką nieidealną. Jesteśmy rodzicami nieidealnymi. Dlaczego? Dlatego, że decydując się na dziecko nie mieliśmy mieszkania (zajmowaliśmy pokój 3 na 4 metry), nawet pracy nie miałam zapewnionej, bo akurat planowałam się zwolnić.

Nie chodziłam do szkoły rodzenia, nie zakupiłam wszystkich „niezbędnych rzeczy”, bez których według niektórych nie da się zajmować dzieckiem. Nie mieliśmy opłaconej położnej. Nie miałam 10 poradników opisujących proces wychowania, zajmowania się dzieckiem na każdym etapie jego życia (miałam jeden, dostałam, nie przeczytałam).

Nie prosiłam nikogo o pomoc po narodzinach syna – odkąd mały skończył 2 miesiące mieszkaliśmy sami, zatem sama zajmowałam się zarówno nim, domem, chłopem (którego wszak nakarmić trzeba) a do tego dwa razy w tygodniu drugim, uroczym kilkumiesięczniakiem.

Nie ważyłam dziecka codziennie by sprawdzić, czy dobrze przybiera. Nigdy nie potrafiłam powiedzieć, na jakie szczepienie przyprowadziłam syna – wszak to w przychodni powinni wiedzieć takie rzeczy, mi wystarczy świadomość, że mam informacje w książeczce zdrowia. Nie pamiętam nigdy nazw leków, maści, antybiotyków, witamin.

Nigdy nie wyprasowałam ani jednego, maleńkiego ubranka (teraz, tych większych, też nie prasuję) – nawet ich w specjalnym proszku nie prałam. Nie kąpaliśmy Dziedzica codziennie i już na pewno nie wcieraliśmy w każdą partię jego małego ciałka innego kosmetyku „specjalnie dla niemowląt” (zazwyczaj krem Bambino załatwiał sprawę i używany był przy okazji wielkich mrozów).Kiedy mały miał przesuszoną skórę kąpaliśmy go w kisielu z mąki lub siemienia lnianego.

Termometr pojawił się w naszym domu dopiero niedawno, a więc ponad dwa lata po narodzinach. Jedyny krem na odparzenia, jaki mieliśmy to była próbka ze szpitala – zresztą do tej pory nie wykorzystana, bo mąka ziemniaczana sprawdzała się dużo lepiej.

Nie kierowałam się schematem żywienia niemowląt, ba – nawet go nie znałam. Nie kupiliśmy małemu specjalnych książeczek dla niemowląt mniejszych, bo zdecydowanie większą atrakcję stanowiły pstrokate koszulki czy inne, kolorowe książeczki.

Nie mieliśmy niani elektronicznej, wagi niemowlęcej, monitorów oddechu, kosza na pieluchy. Łóżeczko po kilku tygodniach służyło jedynie za szafę na rzeczy wszelakie a mata edukacyjna – cóż, mieliśmy ją i chyba nawet czasem mały pod nią leżał. Nie mieliśmy wyparnego bujaczka z melodyjkami i wibracjami o różnych poziomach ani nawet karuzeli – pozytywki nad łóżeczkiem.

Im większy był Julo tym był brudniejszy – pozwalaliśmy mu taplać się w kałużach, przesadzać kwiatki, chodzić boso po kamieniach. Moje gotowanie dla niego przecierów miało miejsce trzy razy i trzy razy prawie skończyło się spaleniem kuchni – od tamtej pory Julo jadł to, co my.

Nigdy nie kupiłam mu butelki. Kupiłam za to trzy różne smoczki, na szczęście każdy z nich się nie sprawdził (być może dlatego, że najnormalniej w świecie zapominałam o ich aplikacji). Często, jak mamy wolny dzień, spędzamy w piżamach czas do obiadu, pijąc kakao/kawę, oglądając bajki.

Od dawna (czytaj – odkąd mały wcina z nami bakalie, ser pleśniowy i kabanosy. Mały ma swoje farby i używa ich odkąd skończył 6 czy 7 miesięcy – nie były to farby specjalne, do malowania palcami, z wszelakimi atestami, ot zwykłe plakatówki (nigdy mu ręce nie odpadły jednakże). Nigdy chyba nie kupiłam mu żadnej „interaktywnej” zabawki, a już na pewno nie przyszło mi do głowy zjawienie się pod Tesco przed jego otwarciem po to, żeby kupić jakiś gadający młotek o 20 złotych taniej…

Jako rodzice nieidealni nie zostawiliśmy nigdy syna pod czyjąś opieką na dłużej (w sumie to chyba dwa razy został z kimś na max godzinę czy dwie). Nie potrzebujemy „iść odpocząć”, „odreagować” czy „zabawić się” – Julian to nasz wspólny, najwspanialszy człowieczek, przy którym zarówno odpoczywamy jak i się „rozrywamy”. Jak tuż po urodzeniu słyszałam „idź odpocznij a ja się nim zajmę” to mi się śmiać chciało, bo nigdy nie przyszło mi do głowy, by odpoczywać od własnego dziecka. Teraz bywa, że czuję się zmęczona, zwłaszcza że na co dzień mam o dwie istoty więcej a więc – potrójna troska, potrójne zajęcie, potrójna uwaga (jakże podzielna) i potrójna odpowiedzialność, ale zmęczenie to jest oznaką dobrze spędzonego dnia, poczucia spełnienia obowiązku, poczucia satysfakcji. Czasem mam ochotę zamknąć się w łazience i wyć do żarówki, ale – to ja jestem dorosła i to ja potrafię (a przynajmniej powinnam potrafić) radzić sobie ze swoimi emocjami a Julo dopiero się tego uczy.

Jak słyszę: „Jak sobie radzisz?”, „Kto ci pomaga/sprząta/gotuje?” na twarz mą wkrada się błogi uśmiech. Czy naprawdę łączenie bycia matką z pracą, „obowiązkami domowymi” (nie takie obowiązki – nie chce mi się to nie sprzątam, nie gotuję, nie piorę…), przyjemnościami, zainteresowaniami czy rozwijaniem się jest aż tak kosmicznym wyzwaniem?

Czy naprawdę tak wiele kobiet nie wyobraża sobie opiekować się swoim dzieckiem bez specjalnej aplikacji na telefon liczącej kupki, karmienia i drzemki? Czy naprawdę dziecko musi być projektem, do którego realizacji trzeba odhaczyć kilkanaście przeróżnych punktów?

Czy naprawdę nie można polegać na swojej intuicji i po prostu wsłuchiwać się w dziecko? Czy naprawdę tak wiele dzieci wychowywanych jest na leżąco, bo rodzice nie chcą ich „przyzwyczaić do noszenia” (Julasa nosiłam zawsze – najpierw w brzuchu, potem na rękach, większość wolnych chwil spędzaliśmy pokazując mu świat z perspektywy pionowej – nigdy nie płakał odłożony, wręcz przeciwnie cieszył się, że mógł oglądać wszystko z dołu)?

Czy naprawdę sprostanie wszystkim (Dziwnym? Głupim?) wymaganiom nakładanym na matki w prasie, telewizji (jak ja się cieszę, że nie mamy tej telepatorni w domu!) jest niezbędne do tego, by być matką? Czy naprawdę tak wiele kobiet nie widzi w owych nagonkach jedynie marketingu i sposobu na wyciągnięcie pieniędzy od naiwnych?

Czy naprawdę tak wiele uważa, że gwarancją udanego dzieciństwa jest urządzony pod igłę pokój wypełniony grająco – licząco – śpiewająco – świecącymi zabawkami, sterylne warunki, wyparzone butelki suszone na specjalnych suszarkach, smoczki sprowadzone zza granicy czy wyprasowane w kant śpiochy?

Nasz Julo lubi kamyki i patyki – przynosi je do domu w plecaku i ku mojej radości (matki nieidealnej) zamienia je w stworzenia wszelakie, wtyka gdzie popadnie, dokleja oczy, przewozi wozem strażackim. Szanujemy jego prawo do prywatności i intymności – my rodzice nieidealni nie mamy kamerki w pokoju, w którym lubi przesiadywać sam na sam.

Nasz syn spędza z nami codziennie długie wieczory, chodzi spać po 21 – przytulony, ukochany w naszym wspólnym łóżku.

Cieszę się, że taki jest. Chcę, żeby taki właśnie był – spontaniczny, swobodny, poza schematami, poza tabelkami… Jest dla nas – rodziców nieidealnych idealnym synem!

Zabawy na rozgadanie Dziedzica – cz. 2

Domowe zabawy logopedyczne

Jak obiecałam tak dotrzymuję słowa – przedstawiam niniejszym przykłady naszych zabaw, mających na celu ćwiczenie aparatu mowy, mięśni biorących udział w mówieniu, wypowiadanie sylab, głosek, dźwięków wszelakich itd. Zaznaczam jednakże na wstępie, iż owe propozycje są wymyślone przeze mnie a więc nie przez profesjonalistę, logopedę czy terapeutę. Są to zabawy, które wymyśla matka dla dziecka i tak należy je traktować przede wszystkim a to, że pomagają w rozgadywaniu dziecka to jest ich dodatkowy atut. Poza tym są sposobem na utrwalanie liter i stanowią w jakimś stopniu pomysły na „zabawę w czytanie” i liczenie. I jeden pomysł z gatunku „musisz to mieć” jako gratis. 🙂

Plan mam taki, że pewnego dnia przyłożę się, poświęcę więcej czasu i popełnię staranne obrazki, które zbindowane posłużą kolejnym dzieciom moim i nie moim. Póki co – przedstawiam nasze aktualne prace, przyklejone do ściany przez Julasa, przez niego również „poprawione” 🙂

Rakieta, odgłosy kosmosu i inne

Aby móc bawić się z rakietą należy ją najpierw stworzyć – my zrobiliśmy na 3 kartkach A4 sklejonych ze sobą. Jest namalowana wspólnie, wspólnie kolorowana, ozdobiona naklejkami. Na gotowym obrazie napisałam różne sylaby, literki, cyfry. Zabawa za każdym razem ma różny przebieg, bo za każdym razem wymyślam inną historyjkę. Przykład takiej opowiastki z pokazywaniem, wydawaniem dźwięków i naśladowaniem znajduje się poniżej – pogrubione wyrazy Julo ma powtarzać a przynajmniej próbować (po każdym słowie, sylabie, głosce do powtórzenia robię znaczącą przerwę, mały rozumie aluzję       i powtarza).
Siadamy po turecku przed ścianą z rakietą, składamy ręce jak do modlitwy. Uwaga! Trzy, dwa, jedenstaaaaaaaaaaaaaaart!!! – rakieta startuje, ręce wznosimy do góry i robimy dżżżżżżżżżżżżżż… Kiedy rakieta jest już w przestrzeni kosmicznej można przejść do opowiadania dotyczącego tego, co widzimy na rysunku. A więc są różne planety: Laaaaaaaa, Leeeeee, Liiiiiiii, Luuuuuuu, Loooooooo (nazwy planet wypowiadamy w różny sposób: głośno i cicho, szeptem i krzykiem, grubym głosem i cienkim, krótko „La” i długo „Laaaaaaa”). Na obrazku widać też złote gwiazdki „Tu! Tu! Tu!” oraz mały statek kosmiczny, który lata szybciutko robiąc wżżżżżżżżżżżż – zielone U – FFF – O. Do rakiety przykleiły się też różne literki – A, E, U, I, O, Y. Żeby rakieta nie zgubiła się w kosmosie trzeba włączyć specjalny tryb – służą do tego przyciski po prawej: Tip, Tuk, Tok, Ten, Tam. Ra – kie – ta odpala dodatkowe silniki: szszszszszszszszszszszszsz i buch – leci jeszcze szybciej! Spojrzeć warto do okienka – tam jest tata, mama i Julo, którzy machają radośnie łapkami pa pa pa pa pa!

IS_zabawy logopedyczne w domu plansze ćwiczenia buzi i języka (2)
Rakieta logopedyczna

I tak dalej, i tak dalej… Aby zabawa była ciekawa wystarczy włączyć wyobraźnię, odpalić silniki i stwarzać jak najwięcej różnych kombinacji dźwięków do powtórzenia.

Plansze do zabaw logopedycznych DIY

Na podobieństwo i wzór zabawy z rakietą powstały różne inne plansze do zabawy z dźwiękiem – jest szumiąca śmieciarka, dźwig, drzewo, kwiatek. Są też ilustracje ze zwierzątkami – do ćwiczenia odgłosów wydawanych przez zwierzynę (powtarzamy cicho, głośno, szybko, bardzo szybko, powoli – np. jak muczy krowa, jak jest zmęczona i chce spać a jak muczy na dyskotece). Motylki lecą do siebie albo szybko (ciach, ciach, ciach – podczas „ciachania” przejeżdżamy paluszkiem po torze lotu) albo powoli (ciiiiiiiiii – i również paluszkiem drogę wskazujemy). Jest też plansza o motylkach, które zgubiły drogę i nie mogą jej odnaleźć (paluszkiem po „ósemce” z dowolnym dźwiękiem). Co jeszcze mieliśmy – widać na zdjęciach. Opisywać nie ma chyba sensu, można się domyślić a i samemu zrobić dziesiątki takich pomocy, które można wykorzystywać w wielu innych zabawach, sytuacjach (np. rzucamy kamyczkiem, na który palec spadnie kamyk to taką sylabę mówimy itp.)

IS_zabawy logopedyczne w domu plansze ćwiczenia buzi i języka (8)
Plansza do ćwiczeń logopedycznych DIY
IS_zabawy logopedyczne w domu plansze ćwiczenia buzi i języka (7)
Plansza do ćwiczeń logopedycznych DIY
IS_zabawy logopedyczne w domu plansze ćwiczenia buzi i języka (4)
Plansza do ć

IS_zabawy logopedyczne w domu plansze ćwiczenia buzi i języka (6)

IS_zabawy logopedyczne w domu plansze ćwiczenia buzi i języka (5)
Plansza do ćwiczeń logopedycznych DIY
IS_zabawy logopedyczne w domu plansze ćwiczenia buzi i języka (1)
Plansza do ćwiczeń logopedycznych DIY

Zabawy z dźwiękami

Żeby dobrze mówić trzeba dobrze słyszeć a skoro ćwiczymy mowę to i słuch ćwiczymy. Mamy swój zestaw ulubionych dźwięków (mp3), które wykorzystujemy do:

  • zagadek typu: Co to za dźwięk? Co to za zwierzę? Jaki to pojazd?
  • zabaw w naśladowanie: na „raz – dwa – trzy” zamieniamy się w to, co akurat usłyszymy (tu bywa śmiesznie – o ile w tygrysa i karetkę łatwo się zamienić o tyle w wodospad czy stłuczone szkło nieco trudniej…),
  • zabaw w dobieranie: tutaj wykorzystujemy same dźwięki zwierząt i po rozpoznaniu odgłosu odnajdujemy owego zwierza   w książce czy wśród zabawek,
  • zabawa w naśladowanie pojazdów – nie ma co tłumaczyć, bo jak wóz strażacki jeździ każdy wie.

Rozpoznawanie, nazywanie i naśladowanie przeróżnych dźwięków to świetna zabawa – oprócz zwierząt, pojazdów i czynności (mycie zębów, nalewanie wody itd.) lubimy przeróżne odgłosy przyrody. Mnóstwo jest w Internetach ciekawych nagrań do seansów relaksacyjnych – warto poświęcić chwilę i znaleźć wśród nich te, które będą miłe dla naszych uszu (ja mam przypadłość, że na większość „relaksacyjnych” kawałków reaguję nerwicą, więc starannie dobieram utwory) a dźwięki będzie można łatwo rozróżnić.

I oczywiście codziennie słuchamy choć jednego słuchowiska – najbardziej lubimy te stare, polskie, z duszą, ale nie gardzimy nowymi nagraniami, zwłaszcza w wykonaniu ulubionych artystów. Co polecamy? Przede wszystkim Bajki Natalki – Jak Kumka   z Gumką Jogging uprawiały oraz Pan Koń. Toż to syn mój na pamięć będzie znał to, co i ja pół dzieciństwa słuchałam.

indeks
Bajki Natalki

Instrumenty muzyczne

Zabaw z wykorzystaniem prostych instrumentów muzycznych jest mnóstwo, więc nie będę się rozpisywać – wystarczy wkroczyć w Internety z zapytaniem. Czy warto bawić się w ten sposób? Myślę, że warto – umuzykalnianie, ćwiczenia słuchowe, rytmiczne, do tego elementy gimnastyki… zwłaszcza w okresie jesiennym dużo dzwonimy, grzechoczemy, dudnimy – jakoś zawsze nam do tematu pasuje. O naszych instrumentach jeszcze kiedyś napiszę.

Piosenki, wierszyki i rymowanki

Codzienne śpiewanie piosenek z pokazywaniem dużo dało Julkowi, choć nie ukrywam, że bardzo dużo czasu zajęło mu „rozkręcenie się”. Owszem, tańczy i pokazuje od małego – odkąd w ogóle się uczymy „pokazywanek”, ale powtarzać słów oczywiście nie chciał. Być może to nasilone działania moje z zakresu walki z jego milczeniem przyniosły skutek, być może po prostu stał się gotowy śpiewać. Tak więc w związku z jego przełamaniem wróciliśmy do piosenek najłatwiejszych w śpiewaniu – prym wiedzie „Siała baba mak” – lubi i próbuje to śpiewać. Wybieram takie piosenki, w których występuje stosunkowo dużo jednosylabowych czy dwusylabowych, prostych słów i wszelakie onomatopeje.

Rymowanki i krótkie wierszyki przewijają się u nas wiele razy w ciągu dnia, podczas zabawy, różnych czynności itd. Mam pamięć do takich rzeczy, więc co mi się zakoduje to później wykorzystuję – „Przy wspólnym stole, podczas jedzenia, składamy sobie dobre życzenia” (z wieczorynki, której nawet tytułu nie pamiętam), „Cichuteńko będę szedł tu, na paluszkach ani mru mru”, „Nóżki robią tup, tup, tup. Rączki robią bam, bam, bam” itd. itd. itd.

Ćwiczenia języka

Lizanie podobno jest świetnym ćwiczeniem języka, w związku z czym Julas ma często przykazane lizanie różnych rzeczy – liże lizaki (choć akurat to ograniczam do minimum), oblizuje talerzyk wymazany jogurtem, liże krawędź górną kubka zamoczoną    w syropie z czarnego bzu, liże łyżkę zanurzoną w miodzie, próbuje wylizać pudełeczko po jogurcie. Poza tym próbuje wypić wodę z miseczki niczym kotek swoje mleko, wydostać z kubeczka cukrową kulkę (taką do ozdabiania babeczek) za pomocą języka, wyzbierać językiem ryż preparowany rozrzucony po stoliku.

Poza tym po miesiącu z hakiem ćwiczeń potrafi pokazać językiem, gdzie mieszka krasnoludek (krasnoludek mieszka w buzi   a pokazuje się go tak, że wypycha się językiem policzek od wewnątrz). Oblizuje swoje wąsy zrobione przez kakao, próbuje dostać językiem nosek i robić z języka węża (wysunąć go jak najbardziej do przodu). Takie zabawy często robimy z lusterkiem – wydaje mi się, że to małemu ułatwia sprawę.
Malowaliśmy też językami – wystarczy na miseczkę chlapnąć np. soku z buraków, moczyć w nim końcówkę języka i robić kropki na kartce. Zabawa świetna, dużo śmiechu gwarantowane.

Ćwiczenia buzi

Do ćwiczeń buźki również wykorzystujemy gotowe wierszyki – nasz ulubiony to „Aby było nam wesoło masujemy sobie czoło”. W ćwiczeń buziaka (oprócz wspomnianych już m.in. ćwiczeń oddechowych) wykorzystujemy również jedzenie – pokazowo gryziemy (żujemy) skórkę chleba, bawimy się w mrówkojada zjadając ze stołu „chrupki śniadaniowe”, przenosimy chrupki buźką z miseczki na talerzyk i odwrotnie, naśladujemy króliczki (robiąc klasyczne „dziubki do słitfoci”). Kładziemy swoje zacne brody na stole i wypowiadamy różne dźwięki, głoski. Robimy miny wszelakie – od zdziwionych po zmartwione. Próbujemy zjeść ćwiartkę jabłka zawieszoną na sznurku (bez użycia rąk oczywiście), wciągnąć nitkę makaronu lub słonego paluszka.

🙂 GRATIS 🙂

Coś, co każdy w domu mieć powinien niezależnie od wieku swojego i swoich dzieci. Oczka. Pudełko z oczkami to rzecz niezbędna jak taśma klejąca czy plastelina. Dzięki nim zwykła gazeta może być rekwizytem świetnej zabawy, przeciętny rysunek nabiera nowego wyrazu, gałka od szuflady może być nosem, kamyki – potworkami a nakrętki – ufoludkami. Polecam.

Kupta oczy i bawta się

IS_plastikowe oczy zabawa dla dzieci
Zabawy ze sztucznymi oczkami

Zabawy logopedyczne cz. 1

„Chłopcy zaczynają mówić później…”

Często słyszy się, że chłopcy „zaczynają mówić później”. Nasz taki jest – nie mówi jeszcze ludzkim głosem. Oczywiście ma pewien zestaw słów, które zna, które wypowiada (jedne lepiej a inne mniej poprawnie, ale jednak), jest dość komunikatywny (ze mną i ojcem swym się dogada na każdy temat, gorzej z innymi). Jako, że matkę ma upartą (jakby nie patrzeć syn „na wzór i podobieństwo”…) od dawna podjęłam kroki ku temu, aby pomóc mu jak najbardziej w doskonaleniu tej wspaniałej czynności, jaką jest mowa. Odkąd więcej czasu w ciągu dnia poświęcamy na zabawy logopedyczne i takie, które usprawniają aparat mowy, wzmacniają mięśnie biorące udział w oddychaniu itd. Julas zrobił duże postępy – próbuje powtarzać nowe słowa, zaczyna tworzyć zdania („rebusy”) składające się z kilku wyrazów a przede wszystkim – chce! On chce ćwiczyć, chce powtarzać, chce wydawać z siebie nowe dźwięki. I to mnie cieszy najbardziej, o to właśnie mi chodziło.

Oczywiście Julowi nie brakuje rozmów – mówiłam do niego jak był jeszcze w brzuchu, opowiadałam mu o wspaniałościach świata tego, więc jak się łatwo domyślić „nawijam” do niego nadal nieustannie. Dużo czytamy książek, dużo słuchamy muzyki – i piosenek dla dzieci (tych łatwych, w których mały próbuje powtarzać np. ostatnie słowo w zdaniu) i trudniejszych w odbiorze (tutaj specjalistą jest tata). Ponadto ćwiczymy słuch dzięki przeróżnym zabawom w rozróżnianie dźwięków (odgłosy zwierząt, odgłosy natury, czynności, samochodów) i ich naśladowanie. Zobaczywszy, jak bardzo pochłonęła go książka Mamoko i jak chętnie z niej korzysta zaopatrzyłam go w dwie kolejne z tej serii – Mały sam chce opowiadać co widzi, próbuje nazywać przedmioty, miejsca, postacie. Niech ma, niech próbuje. Książka pacynka (prezent od przemiłych Gości) – strzał w dziesiątkę! W końcu on lepiej wie, co może powiedzieć koala.

Przekopałam pół Internetu w tym temacie, szukałam inspiracji i podpowiedzi dotyczących sposobów na usprawnianie aparatu mowy i ćwiczenie buźki i języka – takie, które będą przede wszystkim zabawą. Moim celem nie było klepanie ćwiczeń i żmudna praca a sprawienie dziecku radości, bawienie się z nim a przy okazji ćwiczenie tego, co ćwiczeń wymaga.

Prezentuję zatem nasz pakiet – zebrałam wszystkie zabawy, zarówno te sprzed roku jak i te nowsze. Dostosowałam je do poziomu mniej więcej dwuletniego dziecka. Z dumą mogę się pochwalić, że mój cel został osiągnięty – Julo sam sięga po to, co służy do ćwiczeń buźki!

Proste zabawy logopedyczne

Dzisiaj prezentujemy pierwszą część naszych logopedycznych pomysłów. W kolejnej (mam nadzieję, że wkrótce opracowanej) znajdą się inne zabawy, przykłady wierszyków, rymowanek i piosenek oraz ćwiczenia (np. z wykorzystaniem zrobionych przez nas plansz, gry, ćwiczenia wymowy sylab, głosek itd.).

Zapewne każdy rodzic, który tak jak ja chce pomóc swojemu dziecku w zakresie doskonalenia umiejętności mówienia, przerabiał ze swą latoroślą ćwiczenia oddechowe. U nas sprawdzają się przede wszystkim takie:

Wiatraki

Z wiatrakami jest bardzo ciekawa sprawa, ponieważ są intrygujące. Niewielki domek z wielkimi „skrzydłami”… Zrobiliśmy już mnóstwo przeróżnych wiatraków, które za każdym razem próbowaliśmy „odpalić” za pomocą dmuchania. Celowo wybierałam różnego rodzaju techniki plastyczne do stworzenia kolejnych, żeby za każdym razem inaczej reagował na nasze podmuchy – czasem wystarczyło lekko dmuchnąć a wiatrak zaczynał się ruszać a czasem nie drgnął, pomimo mocnego dmuchania upartego dziecka.

Ta zabawa jest ciekawa dla dziecka, bo składa się na nią wiele różnych elementów: techniki plastyczno – techniczne (trzeba stworzyć wiatraczek z różnych materiałów), zdobywanie nowej wiedzy (po co właściwie są te wiatraki?), zabawa logopedyczna (dmuchamy, dmuchamy), wierszyk o wiatraku (my uczymy się akurat takiego „Od dwu wieków wiatrak stary na końcu wsi tuż przy drodze, na swych barkach dźwiga skrzydła stojąc na drewnianej nodze”).

IS_zabawy logopedyczne w domu 6 wiatraki diy
Wiatraki z różnych materiałów

Latawiec

Z latawcem sprawa wygląda podobnie jak z wiatrakami – stosujemy różne metody, czasem go najpierw tworzymy (malujemy, wycinamy, kleimy) a czasem szukamy w książeczkach. Na szczęście nasz stary, dobry przyjaciel Ciekawski George miał przygodę z latawcem, który uniósł go wysoko do nieba, zatem nie trzeba zachęcać Dziedzica do zabawy, bo co George to i on. Zrobiłam Julkowi latawiec z frędzelkami, który wieszamy np. na lampie – zadanie polega oczywiście na poruszaniu go za pomocą dmuchania.

IS_zabawy logopedyczne w domu 3
Latawiec

„Dmuchanki”

Ta zabawa to strzał w dziesiątkę! Trochę nam zeszło, zanim mały opanował dmuchanie przez słomkę bez jej gryzienia zębiskami, ale warto było ćwiczyć. Zabawa z kategorii moich ulubionych – tysiąc możliwości! Na położonej na stole tablicy magnetycznej kładziemy różne rzeczy i po prostu w nie dmuchamy przez słomkę. Im lepiej nam to wychodzi tym więcej elementów i zasad wprowadzamy.

Do „przedmuchiwania” daję małemu różne przedmioty o różnej wielkości i wadze (niechaj wie, że różne rzeczy przedmuchuje się inaczej) – malutkie cekiny, kawałki papieru, pociętą kokardkę, tasiemkę, kulki filcowe, koraliki i wiele innych. Po opanowaniu dmuchania w sposób zachwycający dorzuciliśmy nowe elementy zabawy – dorysowaliśmy na tablicy okręgi (w które trzeba trafić dmuchanym paprochem), ulicę (po której przedmuchiwaliśmy papierowe autko), chmurki (obok których przelatywały muchy) itd. Co więcej, urządzaliśmy zawody na dmuchanie – jedna kulka filcowa, dwóch zawodników i zawodniczka (wszyscy uzbrojeni w swoje słomki) i prosta zasada – a w zasadzie jej brak – dmuchamy w kulkę.

Super sprawa, śmiechu sporo, buźki wyćwiczone.

IS_zabawy logopedyczne w domu 1

Inne ćwiczenia oddechowe

Z niektórymi ćwiczeniami oddychania nie jest łatwo. Nie jest łatwo nabrać powietrza do buźki i wydąć policzki. To jest trudne, wręcz po spojrzeniu Jula na mnie podczas prób stwierdzam, że dla niego niewykonalne… Mały jednak się nie przejmuje, że nie wychodzi i próbuje. Żeby nie było nudno to ćwiczenia oddechowe wykonujemy podczas porannej gimnastyki lub na spacerze. Tutaj też możliwości mnóstwo, jest z czego wybierać. Ja staram się tak organizować tą zabawę, żeby mobilizować małego do oddychania w różny sposób: przeponą, nosem, szybko, powoli, ze wstrzymaniem oddechu, z powolnym wypuszczaniem powietrza. Oddychamy więc na leżąco, z rękami podniesionymi do góry, chuchamy w dłonie, przykładamy nos do szyby i próbujemy ją zaparować noskiem, chuchamy na szybę, żeby sobie palcem pomalować.

Inne domowe zabawy logopedyczne

Ponadto:
dmuchamy w gumową rękawiczkę tak, żeby wyglądała jak ufoludek (wiadomo – bez powietrza wygląda tylko jak gumowa rękawiczka a nadmuchana – ma oczy, buźkę, włosy i jest śmieszna);
dmuchamy przez słomkę do buteleczki z wodą (słomka musi być nacięta, żeby przypadkiem wody nie wypić, zwłaszcza jeśli jest z barwnikiem dla zwiększenia jej atrakcyjności) tak, żeby były bąbelki;
dmuchamy w papierowy grzebień w różny sposób (z jednej strony na drugą jedno dmuchnięcie, kilka krótkich itd.);
dmuchamy w wysypaną na stół łyżkę mąki, kaszy jęczmiennej/jaglanej/gryczanej (dla zwiększenia trudności również w groch, fasolę, soczewicę);
dmuchamy w gwizdki (zwykły plastikowy i ceramiczny – nieco „trudniejszy”), trąbkę imprezową, puszczamy mydlane bańki;
dmuchamy w jedzenie i picie (często celowo podaję nieco cieplejsze niż trzeba tylko po to, żeby się dziecko nauczyło kulturalnego obcowania z gorącym posiłkiem i przy okazji ćwiczyło dmuchanie);
– robimy jeszcze inne ćwiczenia, o których napiszę wkrótce :).

IS_zabawy logopedyczne w domu 6

 

IS_zabawy logopedyczne w domu 2
Papierowy grzebień

To, co dla nas ważne – książki

Książki są w naszym domu ważne i na nasze szczęście Julas również chętnie sięga po literaturę. Biblioteczka małego jest już całkiem spora a składają się na nią książki wszelakie – od bajek obrazkowych po encyklopedie ze zdjęciami i słowniki z ilustracjami. Mamy swoje ulubione czytadła i dzisiaj prezentujemy Wam pierwszą część.

Są książki, które po przeczytaniu trafiają na półkę i zostają tam na długo – zostają, bo otwieramy je rzadko. Czasem ciężko powiedzieć, co w nich jest nie tak – niby obrazki ładne, niby treść zgrabna a iskry między nami nie ma.

Są też książki, które noszone są w plecaku i przez pewien czas stają się artefaktem Jula – nazywam je sezonówkami, bo miłością syna mego zostały obdarzone nie tyle ze względu na swoje walory, ale ze względu na zawartość (aktualnie przerabiamy bajkę Auta…). I pomimo ciarek po kręgosłupie podczas czytania (zdania jakieś bez ładu i składu, ba! Treść niezgodna z filmem i błędy rzeczowe… obrazki – no obrazki i tyle) czytam, bo wiem, że to minie.

Są i książki z wierszami – jedne lepsze, drugie gorsze.

Jest i cała półka książek obrazkowych, których nie pozbywam się myśląc m.in. o nauce czytania. Są też książki, do których wracamy zawsze. W zależności od pory dnia, pory zmęczenia (mojego i Jula), czasu i nastroju dokonujemy wyboru i nurkujemy w świat lektury.

IS_DSC05587
Niesamowity świat Mamoko

 

 

IS_DSC05589
Lubimy

Ciekawski Georg – przyjaciel od zawsze i na zawsze

„To jest George. George jest śmieszną, małą, bardzo ciekawską małpką.Ty też jesteś taki jak George?”

Kiedy Juluś był mniejszy pokochał bardzo sympatyczną małpkę – Ciekawskiego Georga. Była to bajka, która codziennie gościła w naszym domu, rozśmieszała nieraz do łez, bawiła i uczyła. Naszym ulubionym odcinkiem jest ten o pączkach – polecam, naprawdę warto zobaczyć jak mała małpka przekonuje się na własnej skórze o tym, jak kłopotliwe może być niepozorne zero. Pomimo, iż bajki „w komputerze” o małpce zostały wyparte przez inne animacje to książeczki nadal wzbudzają radość i śmiech. Pomimo pozornej prostoty rysunków (A. A. Rey) i niewielkiej treści przy każdej z nich spędzamy mnóstwo minut!

 

IS_DSC05590
Ciekawski George

 

 

Filomena i wyrzucony koń

Filomena (Quiutterie Simon, Laurent Richard) trafiła w nasze ręce zupełnie przypadkiem – na szybkich zakupach w Biedronce. Czerwona okładka rzuciła się w oczy z wielkiego kosza a sympatyczny rysunek przykuł moją uwagę i zachęcił do zajrzenia do środka. Zajrzałam i od razu wiedziałam, że to jest książeczka, którą chcemy mieć. To historia o tym, jak Filomena pewnego ranka odkrywa, że jej rysunek – wykonany wręcz sercem a nie ręką – znalazł się w koszu… Ulubiony moment lektury to ten, w którym zrozpaczona dziewuszka woła mamę – czasem wydaje mi się, że pół Wrocławia słyszy, jak Julo wraz z nią „krzyczy głośno MAAAMMMOOOOO”…

IS_DSC05593
Filomena

 

 

Kolekcja Dziecka czyli moje ulubione baśnie

To moje ulubione książki do czytania, zwłaszcza do czytania przy zasypianiu. Przepiękne, oryginalne i niebanalne ilustracje różnych autorów zachwycają. Baśnie opowiedziane przez różnych autorów (np. Kasdepke, Mikołajewski) są tak cudne, tak lekkie i miłe dla ucha, tak zgrabnie przeplatane wierszykami – rymowankami, tak doskonale budujące napięcie a przy tym dostosowane do wieku i możliwości odbiorcy, że można je czytać i czytać bez końca. Celem moim jest zdobycie wszystkich dwudziestu książek z tejże serii („Mam kota na punkcie książek”).

Kiedy byłam mała pamiętam, jak bardzo przeraził mnie fragment baśni o Śnieżce, w którym łowczy miał ją zabić i wyjąć jej serce. Bałam się bardzo, bo moja wyobraźnia sklecała różne obrazy, wraz z wiekiem coraz bardziej straszne i mroczne (nosz „zabij i wyjmij z niej serce”!!).Teraz, z perspektywy czasu przypuszczam, że stało się tak z jednego powodu – nigdy, w żadnej bajce ani książce nie widziałam ilustracji, która nakarmiłaby mój umysł i zaspokoiła wyobraźnię – myślę, że wystarczyłby jeden rysunek, dzięki któremu ja – dziecko, nie musiałabym w swojej główce sama szukać obrazu, sklecać go z tysiąca innych wyobrażeń, wspomnień, skojarzeń.

Wystarczyłoby, że podczas czytania zobaczyłabym łowczego, który – jak w książce o której mowa, z rysunkiem p. Agnieszki Żelewskiej – podaje złej babie serce wyjęte z łani. Zwykłe, czerwone, małe serduszko, takie jak rysuje się na laurkach dla bliskich. To jest dla mnie przykład na to, jak ważne są dobre ilustracje i jak wiele mogą znaczyć dla odbiorcy – dziecka, które dopiero uczy się świata i samego siebie. W tych książkach odnalazłam chyba wszystkie cechy dobrych książek dla dzieci: jest pięknie opowiedziana historia – baśń, bez zniekształceń i bezsensownych ingerencji w oryginalną treść (padłam, gdy raz czytałam małemu o Kapturku, który nie został zjedzony przez wilka tylko ukrył się w szafie… nie dość, że sens bajki zmieniony to i morał z nowej wersji okazał się inny – „jak ci się uda to unikniesz konsekwencji cokolwiek złego zrobisz”… okropność), z niespodziewanymi rymami, grą słów, bogatym słownictwem oraz z cudnymi ilustracjami doskonale współistniejącymi z treścią. Moje ulubione – w końcu „Niejedna żona jest pomarszczona, ale nie ja! (…) Ja jestem żoną niepomarszczoną…”.

IS_DSC05595
Śnieżka

 

 

A. A. Milne „Już mamy sześć lat”

To jest książka wyjątkowa. Perełka. Czytając te wiersze mam wrażenie, że wyszły z mojej głowy, z mojego serca, że zrodziły się w moim umyśle i tylko jakimś dziwnym trafem spisał je ktoś inny (podobnie mam z poezją Agnieszki Osieckiej). Czytam je Juluniowi w naszych najbardziej wspólnych, najbardziej intymnych momentach – kiedy mamy długi, leniwy ranek lub kiedy tulimy się do siebie przed zaśnięciem.

Czytając je wracam do swojego dzieciństwa, obrazy i wspomnienia przeskakują mi przed oczami, rozczulam się nad dziecięcą (jakże piękną i wspaniałą) naiwnością, sposobem postrzegania świata i rzeczywistości. Czytając je szczerze zazdroszczę Krzysiowi, że jest dzieckiem a patrząc na Jula szczerze odczuwam falę miłości i radości, że nadal jest dzieckiem.

I wiem, że Julo będzie łowił ryby w oceanie, latał na paralotni, jeździł konno po Dzikim Zachodzie, kopał tunele, bronił zamku.

Wiem, że będzie wspaniałym motorniczym, hutnikiem i kucharzem.

Wiem, że będzie wszędzie, gdzie tylko będzie chciał – bo jest dzieckiem, bo ma nieskalaną wyobraźnię, bo jeszcze potrafi się do końca w niej zatopić i przenieść gdzie chce i zostać kim tylko chce…

Zazdroszczę mu tego. A książka – cóż, trzy tony wspaniałych, zabawnych utworów będących (dla mnie) pierwszym, dobrym narzędziem do nauczenia mojego syna miłości do poezji.

IS_DSC05604
Najpiękniejsza poezja dla dzieci

 

 

Mamoko czyli co można oglądać godzinami

Mamoko przedstawiać chyba nie trzeba. Nasz nowy nabytek od razu zyskał uznanie (wiedziałam!!) i już spędzamy nad nim kilkadziesiąt minut dziennie, snujemy tysiące historii, szukamy zwierzątek, odnajdujemy to, co zgubiły, wskazujemy drogę, liczymy, patrzymy, obserwujemy. Świetna koncepcja, świetna konwencja – cud miód. W drodze do nas kolejna z tej serii i jestem pewna, że i ona nas nie zawiedzie.

IS_DSC05586
Niesamowity świat Mamoko

To tylko kilka z naszych ulubionych czytadeł. Piękne, wzruszające, bawiące, pouczające, inspirujące. Lubimy takie. Lubimy takie z wyjątkowymi ilustracjami, szczegółami. Lubimy czytać i już.

IS_DSC05609

 

IS_DSC05613
Tato

Postanawiam niniejszym…

To były bardzo miłe, ale zarazem dziwne (bo inne niż dotychczas) święta. Brakło obecności kilku ważnych osób, brakło „ich pierwiastka” w atmosferze. Było wyjątkowo (wręcz niezwykle) ciepło. Były spotkania, odwiedziny, wizyty, rozmowy. Były pyszne obiady i kolacje, którym nie mogłam się oprzeć. Były życzenia, wspomnienia, dużo śmiechu. Było radośnie. Była też żywa szopka, z której przegoniła nas śnieżna zawierucha. Była też szopka nieżywa na niebyleckich plantach, która zachwyciła nieco mniej choć nic nas nie przegoniło. Była też pierwsza męska wyprawa Julasa na sanki – z dziadkiem, tatą i wujem. Były prezenty.

Po powrocie do Wrocławia był również Sylwester z kolorowymi światełkami.

Wreszcie odpoczęłam. I wcale nie potrzebowałam wytchnienia po świętach, podróży czy nocy przełomowej – potrzebowałam zamknąć wreszcie ten dziwny 2014 rok, w którym bardzo wiele się wydarzyło, jeszcze więcej się działo. Dopadło mnie klasyczne, grudniowe przemęczenie. Na szczęście już po nim – są za to plany, postanowienia do zrealizowania i marzenia do spełnienia.

Postanawiam co niżej!!!

Moim marzeniem wielkim i spełnionym jest oczywiście Julo, więc oczywistym jest, że w moim osobistym pakiecie noworocznych życzeń i postanowień to jego zdrowie, szczęście i pomyślność jest na pierwszym miejscu. Zwłaszcza, że w tym roku czeka nas wielka zmiana – osiągnąwszy wiek poważny syn mój zapewne pójdzie do przedszkola, co będzie się wiązało z czymś dla mnie niewyobrażalnym… Nie wiem, jak to wytrzymam, ale podobno Julo będzie spędzał poza domem i beze mnie kilka godzin dziennie. Jest dużym, mądrym i rezolutnym chłopcem i wierzę (wiem na pewno!), że sobie poradzi. Gorzej ze mną, matką nieidealną, która dziecię swe traktuje jak swoją integralną część… Nigdy nie spędziliśmy bez siebie więcej niż 4 – 5 godzin (po prostu nie było potrzeby o czym zresztą wkrótce napiszę). Przecież ja nie będę wiedziała, co ze sobą zrobić 😀 Póki co pozostawiam obawy z tyłu głowy i w kąciku serca a skupiam się na jak najlepszym przygotowaniu Dziedzica do tej zmiany. Ćwiczymy buźkę ile wlezie (żeby wreszcie ludzkim głosem prawił), uczymy się nowych rzeczy, trenujemy koncentrację itd. Będzie dobrze. Będzie dobrze.
Moim marzeniem spełnionym jest również Niepoślubiony, który powiedziawszy w lipcu „A” coraz częściej wspomina o powiedzeniu również „B”, zatem życzeniem moim jest, by był człowiekiem szczęśliwym. Oczywiście szczęśliwym ze mną. I dużo cierpliwości mu życzę, postanawiając jednocześnie ograniczyć swoje huśtawki emocjonalne do minimum.
Oprócz oczywistych postanowień – jw. – że będziemy zdrowi i szczęśliwi w tym Nowym Roku mam również wynotowane inne, mniejsze punkty do odhaczenia przez najbliższy czas. Chcę skorzystać z szansy, jaka niedawno mi się przypadkiem natrafiła i spróbować realizować się w zupełnie innej branży niż dotychczas. Postanowiłam, że tym razem nie odpuszczę i spróbuję, mam nadzieję, że wszystko się uda i będę mogła dopisać w swoim CV nową umiejętność.

Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć czas, aby zrealizować również inny swój plan (dla innych mam i ich dzieci). Ponadto do końca stycznia muszę (!!!) skończyć to, co zaczęłam już dawno temu, co trzyma w miejscu jeden projekt, co po prostu trzeba zrobić. A czasu brak. Jak nie skończę tego wreszcie to padnę, nie wstanę, przepadnę. Potrzebuję doby 30 – godzinnej.

Postanawiam wraz z chłopcem moim większym być bardziej konsekwentnymi, upartymi i asertywnymi ludźmi. Postanawiamy myśleć przede wszystkim o sobie i pamiętać o tym, co najważniejsze. Gdziekolwiek mielibyśmy wylądować (a coraz częściej myślimy po cichu o całkowitej zmianie) – będziemy szczęśliwi.

Postanawiam nigdy więcej nie błądzić w Internetach i zamiast wpisywać w wyszukiwarce frazy typu „bądź piękna w rozmiarze XL” po prostu przestać się obżerać… To postanowienie składa się z wielu podpunktów, jednych wręcz banalnych (np. nie jeść po 18… dopiero 3 dzień stycznia a ja przegrywam 0:3), innych ambitniejszych – korzystać z prezentu od Niepoślubionego i regularnie robić użytek z pięknych, turkusowych butków do biegania.

Postanawiam zmusić Niepoślubionego do naprawy gniazdek w mieszkaniu i lampki w sypialni. On jeszcze nie wie, że takie ma postanowienie, ale się dowie jeszcze przed zakończeniem urlopu.

Postanawiam za rok o tej porze być człowiekiem nieco lepszym, nieco zdrowszym, nieco chudszym i mocno szczęśliwym. To będzie dobry rok.