Oprócz bałwanków, mikołajków, aniołków czy reniferów w naszym domu rozgościł się również robot. Nie byle jaki robot – Yorbo.
Robot z kartonów – ekozabawka
Yorbo jest przebraniem, można by rzecz, że jest ekologicznym przebraniem czy ekozabawką. Dla nas jednak jest już czymś więcej – przyjacielem, który pewnie długo u nas zostanie. Ma guziczki z nakrętek, koguta na głowie, jest pięknie uśmiechnięty i pogodny. Co ciekawe, potrafi udawać wszystkie zwierzęta świata a najlepiej wychodzi mu udawanie lwa – jest w tym mistrzem 😉
Jak już Yorbo został powitany i umiłowany konieczne okazało się zorganizowanie mu kosmicznego pojazdu, w związku z czym i największy z posiadanych kartonów wreszcie znalazł zastosowanie.
Pojazd kosmiczny – czołg z kartonów
Pojazd kosmiczny miał być po prostu pojazdem, z okienkiem i antenką, jednak oczywiście koncepcja zmieniała się a i pomysłów przybywało. Tak więc powstał pojazd, z lufą (oczywiście nie do strzelania – do toczenia kulek), z okienkami mniejszymi i większymi, z otwieranym dachem (co by łepetynę wystawić i sprawdzić, co się wokół dzieje).
Zamontowaliśmy trzy bardzo ważne przyciski (nakrętki) oraz dwa niezwykle istotne urządzenia (ot kulki dwie na jednym sznurku – ciągniesz jedną, druga leci do góry… takie banalne a największy zachwyt). Pojazd z kartonów ma otworki, haczyki, okienka po to, żeby dziecina mogła sobie tworzyć przeróżne konstrukcje za pomocą patyczków i sznurka (a dziecina to uwielbia).
Yorbo z pojazdu niezbyt zachwycony, bo wleźć do środka nie może. Za to właściciel robota – przeciwnie!
Kilka pudełek i dziecko znika z pola widzenia. Nie krzyczy, nie stęka, nie woła, nie marudzi. Siedzi sobie, coś tam dłubie, paluszek wystawi (zresztą świetna zabawa – jedno siedzi w środku i się go atakuje przez okienka, przez lufę szepnąć można z zaskoczenia miłe słówko, cukierka przez lufcik wrzucić…). Powiem więcej – kilka pudełek a nawet trójka dzieci potrafi przepaść w krainę swojej wyobraźni…
Garaż z kartonowych pudełek
Przy okazji naszych nowych nabytków pokażemy również zabawkę z kartonu, którą zrobiliśmy z Julasem już jakiś czas temu, a która również cieszyła się długim i niesłabnącym uznaniem. Z kilku pudełek, taśmy klejącej i kleju wykonaliśmy coś dla samochodów. „Coś”, bo ciężko jednym słowem określić ów twór – ma i zjeżdżalnię (ulica) i garaż na dachu i garaż tradycyjny, stację benzynową, małe rondo i parking. Jest również stacja benzynowa. Niestety brakło czasu na staranne wykończenie i pomalowanie tej zabawki, ale przynajmniej nie będzie bardzo serducho bolało, kiedy przyjdzie pora ostatecznie wyrzucić kartoniadę… 😉
Wielką zaletą tej konstrukcji jest jej kształt – łatwo znaleźć dla niej miejsce (przy ścianie, szafie), nic nie odstaje, nie zawadza. Takie to lubię.
Za jakość (a w zasadzie jej brak) zdjęć przepraszam – niestety aparat odmawia współpracy a Mikołaj jeszcze nie zdecydował się podarować mi nowe ustrojstwo 🙂
Przygotowania do świąt zaczynają się u nas tuż po Mikołajkach, jednak zawsze odkładam w czasie ich oficjalne rozpoczęcie – z odpowiednią muzyką, zapachem, nastrojem. W tą sobotę nadszedł ten moment, w którym przy RMF Classic weszliśmy oficjalnie w czas przedświąteczny.
Lubimy te weekendy, kiedy jesteśmy tylko dla siebie. Praktycznie oba dni spędziliśmy z Julem sami (niestety bez Taty), ale i taki czas jest nam bardzo potrzebny – jesteśmy tylko ze sobą i tylko dla siebie.
Sezon zimowy obfituje u nas we wszelakiej maści prace, związane ze świętami. Motywów było mnóstwo, pomysłów jeszcze więcej. Choinki z szyszek, choinki z plasteliny, choinki z kartonu…. Mikołajów jeszcze więcej, elfy, bałwanki (ach! A śniegu nadal brak!), ślady stóp i łapek!
Już prawie gotowe świąteczne upominki dla krewnych i znajomych – naszych i naszych przyjaciół. Już pierniczków dwie tury upieczone i udekorowane. Już w mandarynkach ponabijane „gwoździki”, szyszki potraktowane złotą farbką. Były już też upominki dla tych, co pomogli nam w potrzebie (dziękujemy!) – wianki, z szyszek choinka. Zobaczcie sami, co było.
Pierniczymy, czyli co u nas z piernika
Pierniczenie jest bardzo przyjemne, jednak wiąże się z użyciem materii sypkiej – mąki, cukru pudru. Piernicząc z dzieckiem ma się dwie opcje – albo pilnujemy porządku, albo nie. Ja stawiam na drugą. Nie dlatego, że nie dbam o porządek (dbam!), nie dlatego, że lubię sprzątać (nie lubię! Nie lubię!). Co więcej, przy wyborze tejże opcji zużywa się więcej składników, jest więc nawet nieekonomiczna (nie mówiąc o ilości zużytej wody, prądu i energii do sprzątania).
Skąd więc taka decyzja? A stąd, że uwielbiam patrzeć na swobodnego syna. Jest taki jak ja – im więcej reguł i zasad obowiązuje (to nie tak, weź jedno, nałóż fartuch, wytrzyj rączki, pozbieraj, powoli, tak nie bo spadnie, uważaj bo rozsypiesz) tym mniej atrakcyjna staje się dana czynność.
Patrząc na Jula i na to, jak bardzo skupiony był na tym, żeby efekt końcowy jego dzieła (dajmy na to dachu chałupy) był zachwycający zbrodnią byłoby dla mnie przerywanie mu twórczości upomnieniem, że mu coś tam spadło… To jest dziecko, które nie myśli w kategoriach dorosłych – jeśli potrzebuje kulek z pudełeczka to nie myśli o tym, żeby szukać odpowiedniej wielkości miseczki do przesypania tylko wykorzystuje rozwiązanie najprostsze i korzysta z podłogi. I dobrze, bo najprostsze rozwiązania często (wbrew pozorom) są najlepsze!
Jak już proces tworzenia szopy był zakończony Julas był zafascynowany cukrem pudrem – przesypywał go, nasypywał, rozdmuchiwał, zakopywał w nim cukiereczki i ich szukał… Co mnie zaskoczyło – na koniec pląsał radośnie po mieszkaniu z ów cukrem i rozsypywał go wokół z dzikim uśmiechem na twarzy. Śnieg! Julas dał nam to, za czym troszkę tęsknimy!
Od razu piosenki o Karpiu stały się jeszcze bardziej świąteczne. Julo bawi się swobodnie, nie przeszkadzam mu. W końcu on jest moim światem a nie podłoga czy naczynia – to można umyć a chwile radości są bezcenne. Co więcej, razem posprzątaliśmy – odkurzał, zbierał, zamiatał, mył. Mój duży chłopiec.
Brudny Julo – aktywny Julo
Lubię, gdy Julo jest brudny, bo wiem, że był aktywny. Nie przeszkadza mi, kiedy na spacerze wskoczy w błoto – błoto jest spoko. Nie martwię się, gdy pomaluje sobie twarz farbami – doceniam, że zrobił żart, że go to bawi. Gdy był mały miał na balkonie donicę z ziemią (jakiż piasek – czarnoziem lepszy), do tego kubek z wodą. Mieliśmy swoje ulubione kałuże. Śmieszą mnie karcące i pełne oburzenia spojrzenia innych (dorosłych, bo dzieci to z zazdrością patrzą), kiedy np. we trójkę późnym wieczorem biegaliśmy boso po błocie w tą i powrotem, brudni po pas… Bo co? Nie wypada? Bzdura…
Nie chcę ograniczać Julka, chcę żeby potrafił korzystać z tego, co ma w 100%. Ciuchy można wyprać. Jak się nie da to się kupi nowe. Buty są po to, żeby się stopy nie brudziły a nie po to, by były czyste. Prawie padłam ze śmiechu jak usłyszałam, że ktoś zabrania kilkulatce bawić się na kolanach, bo zrobi dziurę w getrach – na litość wszystkich! Co jest ważniejsze – kawałek materiału czy radość dziecka?
W tym roku robiliśmy świąteczną niespodziankę dla dziewczynki, która jest dla nas ważna, za którą tęsknimy. Zrobiliśmy chatkę z piernika – włożyliśmy w nią wiele serca, zwłaszcza Julas, który tak starannie ozdabiał ją cukierkowymi koralikami, czekoladą i lukrem. D
Doskonale wiedział, że domek budujemy dla „Dido” i za każdym razem, kiedy z radością mówił „dom Dido!” w moim umyśle i duszy zaczynała się walka myśli i skrajnych uczuć… Jak on sobie to układa w głowie? Jak on przetrawia to, że słyszy od nas o tym, że ma siostrę, z którą jednak nie może się widywać? Jak to jest mieć kogoś bliskiego i móc go znać tylko z opowieści, ze zdjęć… Ciosem dla mnie i dla Taty było POLECENIE od matki owej dziewczynki, żeby podczas wizyt małej zabierać z domu Julasa! Po prostu – jak przyjeżdża jego siostra to ja mam go wyprowadzić z domu. Żeby się nie widzieli. Żeby czasem się do siebie nie uśmiechnęli. Żeby się nie znali. Serce matki pęka na kawałki, na miliony kawałków.
Przecież to dzieci – to ich prawo, ich zwyczajne prawo móc choćby pobyć ze sobą, koło siebie, przy sobie. Ale nie – zabierz go! Precz z moich oczu. Nigdy nie zrozumiem, nawet nie staram się zrozumieć. Bo to tylko dzieci – aż dzieci!
I zrobiliśmy chatkę – Natalko, wiem że Ci się podobała! Wiem, że podgryzałaś dach piernikowej chatki, że próbowałaś motylków.
Życzymy Ci kochana Dziewczynko pięknych Świąt, spędzonych w spokoju i prawdziwej, bezinteresownej (ach! Czy to możliwe?) miłości… Życzymy Ci, żebyś zawsze była tak wspaniała, jak jesteś! Żebyś zawsze, w najmniejszej szufladce swojego serduszka pamiętała o nas – o tym, że tęsknimy za Tobą, że uwielbiamy Twój uśmiech i psoty, że chcemy tylko Twojego szczęścia! Pamiętaj o tym zawsze, cokolwiek byś słyszała, pamiętaj o tym w najmilszych chwilach swojego życia a w świąteczną noc popatrz na choinkę i pomyśl o nas! Nawet nie o nas – wspomnij o Julku, Twoim bracie (zapomniałam: przyrodnim!) i pamiętaj przede wszystkim o tym, że on chce Cię znać, chce być przy Tobie, chce Cię bronić przed duchami!
Im bliżej świąt, tym częściej myślę o tej sprawie – o tym, jak bardzo można być egoistą i myśleć tylko o sobie, swoich chorych, urojonych pragnieniach zemsty, zaślepieniu w dokuczaniu… W zasadzie – zwisałoby mi to, gdyby nie fakt, że niestety przez dorosłych, którzy nie potrafią sobie poradzić ze swoim życiem, cierpią dzieci. Już nie jedno, bo dwoje. A dzieci rosną, dzieci chowają pewne rzeczy do kuferka a te wylatują z niego w ich dorosłym życiu, robią krzywdę drugi raz… Niesamowite, jak nienawiść może zaślepić, że się nawet tak prostych spraw nie dostrzega…
A dla Wyjątkowej Dziewuszki postanowiliśmy jeszcze zrobić coś z „dziewczyńskich” rzeczy a mianowicie z koralików. Jako, że stała się ona właścicielką uroczego pieska (którym jednak nie może się swobodnie bawić „bo za dużo pieniędzy za niego ktoś dał” – wow, nie ma to jak kupić dziecku zabawkę i pilnować, żeby się nią czasem nie bawiło tak, jak chce… Proponuję następnym razem kupić coś za 10 zł i dać do wyłącznej dyspozycji owego dziecia – będzie szczęśliwsze, mogąc jednak założyć smycz i obrożę tak, jak sobie wymyśliło) wymyśliłam, że zrobimy piękną, koralikową obrożę.
Zaskoczyłam się – Julowi bardzo spodobała się opcja nawlekania koralików, tak bardzo był skupiony na tym, tak bardzo uważał, żeby nie spadały. Precyzyjny. Trzeba kupić więcej koralików, niech ćwiczy łapki i oko 😉
Miło mi niezmiernie, że już ponad 500 razy ktoś u nas był. Poznajcie nas zatem lepiej – dziś troszkę o Niepoślubionym.
Kiedyś, dawno już w sumie temu, zakochałam się.
Teraz ów człowiek, który wypełnił serducho moje dawno już – stosunkowo – temu jest ojcem naszego dziecka. To jest dla mnie niesamowicie niesamowite – mam w domu dwie istoty, bez których nie umiałabym żyć.
Ów człowiek, Niepoślubiony jeszcze a Zaręczony już, jest wspaniałym ojcem. O tym, jak wspaniałym ojcem jest przekonałam się już wtedy, kiedy postanowiliśmy się rozmnożyć a jeszcze bardziej wtedy, kiedy test w czwartkowy wieczór pokazał dwie kreseczki. Bo wtedy mój szloch i płacz – wywołany skrajnymi emocjami został utulony w ramionach Niepoślubionego… I tak jak wtedy tak i później wszelkie obawy związane z przyjściem na świat naszego Dziedzica znikały przy Niepoślubionym… Doskonale pamiętam, jak zdecydowaliśmy się na dziecko, doskonale pamiętam każdą minutę po tym, jak się okazało, że się udało. Doskonale (niestety) pamiętam to, jak niektórzy się cieszyli wraz z nami a dla innych to, że Julo pojawił się na świecie był tylko przykrym faktem… Doskonale pamiętam, jak Niepoślubiony szedł ze mną na każdą (!) wizytę u lekarza, jak zachwycony patrzył w monitor podczas badania USG, jak codziennie rozmawiał z istotką, która była w moim coraz, bardziej wypukłym, brzuchu…
Gdyby nie Niepoślubiony uciekłabym z porodówki. Słowo.
Gdyby nie Niepoślubiony nasz syn przestałby pić mleko z cyca w tydzień po narodzinach – kiedy okazało się, że straciłam mleko on ta zawzięcie szukał przyczyn (i znalazł – silikonowe nakładki za brodawki, które zresztą dosłownie wyleciały przez balkon), przynosił sok z brzozy, parzył herbatę z kopru włoskiego… kupił laktator, wycierał moje łzy, pomagał, wspierał, był. Kochał, tulił, mówił, śpiewał. Przewijał, kąpał, lulał, kołysał, nosił. Był.
Gdyby nie Niepoślubiony nasz Syn byłby inny – to wiem na pewno. Ojciec jest mu potrzebny bardziej, niż mi – matce nieidealnej – może się wydawać. A jakim Niepoślubiony jest ojcem?
Jest ojcem idealnym. A dlaczego? Bo kocha nad życie.
Nasz Tata nie ma łatwo, ale o tym innym razem. Nie ma łatwo, bo jedno z dwójki dzieci – które kocha nad życie – jest (ach!) niestety daleko… I to „daleko” bynajmniej nie oznacza odległości mierzonej w kilometrach – „daleko”, bo ktoś robi wszystko, aby nie był ojcem dla swojego dziecka. Ale o tym będzie innym razem, bo temat trudny okrutnie a nieprzyjemny jeszcze bardziej.
Tata dziecka naszego jest dobrym człowiekiem. I ta jego naturalna dobroć przełazi na Julasa. Jest bardzo „atrakcyjny” dla dzieci (nie tylko swoich) – potrafi bawić się z nimi tak, jakby świat dorosłych nie istniał. Potrafi być zarówno lwem jak i wróżką, potrafi bawić się w każdym miejscu i z dzieckiem w każdym wieku. Niesamowite dla mnie jest to, że ów Niepoślubiony jest magnesem dla dzieci – na placu zabaw ma stałą ekipę do zabawy, wszędzie gdzie się zjawimy to wokół niego krąży chmara dzieciaków. Niesamowite i wspaniałe zarazem.
A jakim jest ojcem? Idealnym. A dlaczego? Bo chce być ze swoimi dziećmi.
Każdą chwilę wolną od pracy Niepoślubiony chce spędzać z Julem (z Nusią – chciałby…). Oczywiście czasem ma mecz, ale akurat to mu wybaczamy. Jest typem domownika, któremu radość sprawia powrót do domu po pracy i wspólne spędzanie czasu. Uwielbiam patrzeć jak się bawią. Uwielbiam patrzeć, jak Julo go naśladuje. Uwielbiam słuchać ich „rozmów”.
Julian ma ogromne szczęście, bo ma tatę – mądrego i jakże normalnego człowieka, który mnie – matkę nieidealną a aspirującą – trzyma w ryzach. Kiedy mnie – ową matkę – ponosi, on trzyma rękę na pulsie i sprowadza mnie na ziemię. I to jest moje szczęście, bo kiedy ja przesadzam lubunosi mnie matczyne zaślepienie, to właśnie on – Niepoślubiony Ojciec – staje na wysokości zadania i sprowadza mnie do tego świata, w jakim oboje chcemy żyć.
Oczywiście nasz Tata ma swoje wady. Oczywiście ma. Nawet kilka. Ale te wady w zestawieniu z jego zaletami stanowią naprawdę niewielki procent, na nasze szczęście 😉 O wadach to kiedy indziej 🙂 a co!
Julo nie byłby taki, jaki jest – idealny, gdyby nie On. Nie byłby takim pogodnym i radosnym, ciekawym świata dzieckiem gdyby był skazany tylko na mnie. Bo ze mną po rurach nad rzeką nie połazi, nie będzie łapał żab i kijanek (co najwyżej biedronki, ale to mało atrakcyjne). Moje pasje nie są dla Jula tak atrakcyjne jak pasje Niepoślubionego. To Tata pokazuje świat z innej, być może ciekawszej strony, zwraca uwagę na rzeczy, o których matka nie ma pojęcia, że są. On wie, kiedy złapać mnie za rękę i dać sygnał „już dość”, „odpuść” czy „wcale nie jest aż tak zimno”.
Oni tak pięknie ze sobą wyglądają, tak doskonale się rozumieją, tak naturalnie pragną być ze sobą, tak tęsknią za sobą, kiedy są osobno. Są niesamowici, wspaniali i tak bardzo moi.
Jedno wiem na pewno – nigdy nie chciałabym, żeby ojcem mojego dziecka (dzieci) był ktoś inny.
Dzisiaj mieliśmy bardzo twórczy ranek – najpierw wróżby z wosku, potem malowanie farbkami bombek (tych z dynką) a tuż przed obiadem w ruch poszły nakrętki plastikowe.
Zabawki z nakrętek
żabka – z nakrętki po soczku, dzięki czemu ma otwieraną paszczę 🙂
żółw – z jajka niespodzianki (ogonek był, ale się zmył) 🙂
słoń – nakrętka po butli na wodę 🙂
biedronka – mlekowita 🙂
lew – nakrętka po soku 🙂
Wspólna zabawa z plasteliną i nakrętkami jest czystą przyjemnością a poza tym – co mnie raduje niezmiernie – wskazuje dziecku możliwości wykonania czegoś z niczego. I tym razem się nie zawiodłam – kiedy przyszedł czas na moje dyskretne opuszczenie miejsca pracy (a staram się robić tak za każdym razem w myśl zasady „pokażę ci sposób – wymyśl resztę sam”, aby rozbudzać wyobraźnię, kreatywność i kształtować – jakże ważną dla każdego chyba rodzica – umiejętność zajęcia się przez dziecko samym sobą, samodzielnej zabawy, myślenia i konstruowania według własnej koncepcji) powstało jeszcze wiele innych, różnych stworów, robotów i ludzików. I oczywiście samochodów 🙂
Przy okazji machnęliśmy duszka z opakowania po jogurcie:
Bałwanek z nakrętek
Powstał także bałwanek. Temat bałwanka jest jednak nieco trudny, ponieważ Julo nie bardzo rozumie, czym on właściwie jest (pierwsza zima jego życia obfitowała w śnieg, jednak niewiele z niej zapewne pamięta a druga była bezśnieżna, w związku z czym nie było możliwości ulepienia bałwana). Liczymy jednak na to, że w tym roku będzie nam dane stworzenie wielkiego, zimowego pana bałwana 😀 Ten z nakrętek jest rozkładany – białe nakrętki nie są ze sobą sklejone, w związku z czym można go rozkładać i składać zachowując odpowiednią kolejność.
No i przy okazji popełniliśmy Minionka 😀
Nakrętki zbieramy dla naszego osiedlowego kolegi Kacperka.